Dzięki za posta. Już odpowiadam
.
Hmm, bardzo obszerne opracowanie i dokładne, ale i tak pozwolę sobie z nim troszkę popolemizować. Częściowo z przymrożeniem oka.
Spojrzenie z boku, różnica zdań zawsze mile widziana. Humor tym bardziej
. Sam pisząc szkice nie stronię od ironii.
O tak, PRL-owski komiks musiał robić "krecia robotę" i wskazywać ludziom, co jest "be". Dzięki temu też mogli liczyć na uświadomienie obywateli oraz życzliwe osoby piszące donosy na znajomych.
Młodych trzeba uświadamiać od małego. Świadomość zagrożeń to podstawa przy zwalczaniu wszelkich wrogów
. O namawianiu do donoszenia planuję odrębny tekst. Kapitan Żbik nie miał tutaj żadnych rozterek moralnych
.
W tym albumie sięgnięto do tematu z ówczesnych gazet (...)
Niestety nie znalazłem analogii do autentycznej sprawy na której mógł być wzorowany scenariusz komiksu. Dlatego wziąłem pod uwagę kontekst ogólny (afera mięsna '65) i raptowny wysyp dyrektorów, jako negatywnych postaci w powieści milicyjnej lat 60-tych.
Zawsze obecnym w polityce komunistycznej był wróg wewnętrzny podkopujący poprzez swe działania podwaliny państwa.
Listę wrogów gospodarki wyliczyłem w szkicu, a było ich niemało
.
Niestety histonie pisane pod zamówienie polityczne nie mogą być wybitne, a często okazują się po prostu słabe i teraz również jest podobnie.
"Żbiki" powstawały w dość specyficznym środowisku. Nawiązywanie do bieżącej polityki widać w wielu "kolorowych zeszytach" (szczególnie w tych ze szpiegami w tle). Słabość scenariuszy upatruję w powielaniu schematów z powieści milicyjnych zwykle niskich lotów. Wyrwać "Żbika" z tego kręgu próbował B. Polch. Jego plany uczynienia zeń komiksu prawdziwie kryminalnego nie wyszło z powodu oporu ideologicznego w milicyjnej redakcji serii. Autorzy serii już na samym początku strzelili sobie w stopę założeniem, że „kolorowe zeszyty” będą przedstawiać codzienną pracę milicjantów. Wynika z tego prosty wniosek, że scenariusze będą się trzymać realizmu w przedstawianiu wydarzeń. Na to właśnie zwracam uwagę pisząc szkice. Do tego wyszukuję źródeł inspiracji powieścią milicyjną i fragmentami autentycznych wydarzeń. Z tym ostatnim jest spory problem. W pewnym sensie pomocne są reportaże sądowe z tamtych lat i gazety.
Skróty akcji widać, dobrze je wypunktowałeś, ale to niestety przywara komiksu i jego objętości. niestety często to się zdarzało w komiksie światowym, także to raczej kwestia wydawcy niż scenarzysty, który musiał ciąć, by zmieścić się w objętości zeszytu, choć trzeba dodać, ze nie starczyło mu talentu, by to uzupełnić w inny sposób.
Nielogiczności w scenariuszu bardzo łatwo wyłapać już przy pierwszym czytaniu, a w czasie kolejnych to już prawie wszystko wychodzi na wierzch. 32 strony sprawiały, że nie tylko scenarzysta, ale też rysownik musiał się gimnastykować, jak całą historię rozplanować, by się zmieścić w limicie stron. Ze scenariuszami był ogólnie problem. Głównie pisali je milicjanci lub autorzy powieści milicyjnych. Rzadko zawodowi scenarzyści. Czasem szli najmniejszej linii oporu i przerabiali swoje własne kryminałki na scenariusze do komiksu.
Co do wykopania zwłok to rzeczywiście niemożliwe, ale tu raczej dopatrywałbym się wzorców z filmów zagranicznych, efektowniej to wygląda. Racja. Podobnie na to patrzę.
Podobnie można podejść do sceny z próbą zabójstwa kapitana, akcja istnie z Super herosów z wrażych komiksów zgniłego zachodu, tylko tu nie ma hiper wypasionych z dupy mocy tylko super moce PRL. Ciężko jednocześnie być super i realnym, to niezmienna przypadłość 99% bohaterów wszelkiej maści. To rozmijanie się z deklarowanym realizmem to jest właśnie największa słabość "Żbików". Biorąc tę scenę na poważnie to kapitan miał fantastyczne wyszkolenie, niczym komandos do zadań specjalnych
.
Co do nagłych rozterek przed załatwieniem kapitana to bym bronił tej sceny. Nigdy i nigdzie nikt nie chce mieć na koncie gliny, wiadomo, jak mocno będą działać, by go dorwać. Konkurencję, przypadkowego gościa w uliczce... no problemo! Ale glin lepiej nie mieć w cv. Do tego przymknięty kolega wyplata się z niezłej kabały, jak sypnie takiego... już byłego kolegi. W tym fragmencie szkicu mocno ironizuję wskazując na infantylizm w kreacji bandytów. W powieściach milicyjnych niby tak przypadkiem bohaterowie drugoplanowi informowali czytelnika, co grozi za "załatwienie" milicjanta (np.: w powieści "Pomysł za 7 milionów" J. Edigeya). Owszem, tu się zgadzam z Tobą, że po zabójstwie kolegi z "firmy", milicjanci stanęliby na głowie, by złapać mordercę. Ten wątek pokazany został w komiksie "Diadem Tamary" we fragmencie z ciężkim postrzałem sierżanta Konara. Poza tym wiadomo, że kapitan nie mógł zginąć. W serii nawet raz nie został draśnięty (czasem oberwał w łeb). Co innego powieści milicyjnej, tam zdarzała się śmierć milicjanta na służbie. Ale to był bohater jednej książki więc można go było uśmiercić. Stąd dla dodania realizmu Żbik powinien być chociaż postrzelony.
Przekleństw mi też brakuje i tu najmniej widać realizm postaci, ale jakże przekleństwa w komiksie przeznaczonym dla młodocianego obywatela, harcerza bez mała? Tu się zgadzamy. Co to za komiks kryminalny bez niecenzuralnego słownictwa? W komiksie przekleństwa były zabronione, a powieściach młodzieżowych już niekoniecznie. Używano głównie "cholery" i to uchodziło za przekleństwo "paskudne". Częściej wymyślali jakieś zastępcze neologizmy w rodzaju "motyla noga"
. Brak tego typu słów nie oddaje autentyzmu postaci. "O rany!" bardziej pasuje do nastolatka niż dorosłego, zdemoralizowanego bandyty.
Gdyby nie pan, kapitanie…” i jednocześnie martwi romantycznie: „Nic się panu nie stało kapitanie?”. Ach, te kobiety… Cóż jak znalazł wzór dla młodych obojga płci Jakby nie patrzeć. Rycerski kapitan ocalił z rąk bandytów niewinną kobietę. Któż nie chciałby być na jego miejscu w takim romantycznym momencie?
Odpowie pan za śmierć dyrektora, za napady, za wszystko! Cóż patos, ale poczytaj sobie komiksy z USA o super herosach, odlecisz. Powieść milicyjna kochała patos, wręcz nurzała się w nim. Sceny finałowe są przez to kompletnie spaprane. Podobnie i w „Żbikach”. Budzi to raczej zażenowanie niż pozytywne odczucia u czytelnika. W komiksach o superbohaterach patos nie dziwi. Jest wpisany w konwencję, było nie było, komiksu fantasy. „Żbiki” powstawały w środowisku milicyjnym. W jakimś stopniu odzwierciedlały skrycie hołubione tęsknoty za bohaterstwem w filmowym stylu. Rzeczywistość tymczasem skrzeczała mocno.
O tak brakuje i tu kropki na "i", ale to zwyczajny brak w scenariuszu, tak samo, jak kulawe dialogi a zwłaszcza braki w narracji. Tłumaczyć można to brakiem wzorów, Polacy tworzyli komiksy w "odosobnieniu" od komiksu europejskiego, choć cześć oczywiście mogli znać. Z pewnością nie brakowało u nas w tamtym czasie bardzo dobrych grafików potrafiących rysować komiksy. Barierą była ideologia i paskudny obraz milicji w społeczeństwie. Współpraca z resortem nie nobilitowała towarzysko. Raczej na odwrót. G. Rosiński nawet po latach tłumaczy się ze swojej współpracy z MO przy rysowaniu "Żbików". A oddać mu trzeba sprawiedliwość, że to dzięki niemu "Żbik" przestał być graficznym chłamem. To "odosobnienie" zniwelował wysyp świetnych rysowników w kolejnych dekadach. Bez wątpienia uczyli się sztuki komiksu na zachodnich wzorcach i dzięki temu doskonalili swój warsztat, co dało bardzo dobre efekty. Przykładów świetnych komiksów naszych rodzimych autorów można podać całkiem sporo.
Niestety komiks był wtedy przypisany młodemu odbiorcy, czyli nie trzeba się było wysilać, czytając je za młodu nie zwracałem uwagi na większość rzeczy, a przyciągała akcja i o dziwo rysunki! choć miałem dostęp do zachodnich komiksów to jednak te nie były takie złe, inaczej to postrzegałem. Super bohater z milicji, tak samo realny jak czerwonoskóry Superman zwany Winnetou, wile się łykało, choć już część raziło. Kwestia upodobań. Zgadzam się z tą opinią. Młody czytelnik nie zwracał dużej uwagi na takie niuanse. Wychodziły one z czasem. A dobry rysunek w wykonaniu trójcy: Polch, Rosiński, Wróblewski przyciągał oko.
Nie dziwię się, że postać głównego bohatera został stworzona wedle sztampy, tak samo jak "najładniejsza". Spójrzmy chociaż na dzieła Sienkiewicza, postacie z kart jego powieści - Kmicic, Tuhaj Bej, Ligia, Danusia (choć nie Jagienka), Krzysia etc. Albo nierealne w swych zachowaniach przesadnie rycerskich, pomnikowych lub wtłoczonych w formy stereotypowych "złych bohaterów" lub typową kobiecą postać. Prawda. Bohaterowie w "Żbikach" są tacy jak powieści milicyjnej: czarno-biali, bo i świat komiksowy w którym "żyją" jest taki sam.
Ta część serii o kapitanie Żbiku, jest słaba, ale nie ciężko wymagać czegoś więcej od "propagandówki", gdzie spekulanci i malwersanci są nierealnie groźni, ba nawet grupy przestępcze tworzą... Ogólnie pierwsze "kolorowe zeszyty" są marne. Wiadomo do jakich zadań zostały powołane. Moim zdaniem propaganda, nieudolnie ukrywana, kładzie się dużym cieniem na serii. Nie miałbym o to pretensji, gdyby twórcy komiksu byli uczciwi wobec czytelnika i nie ukrywali swoich intencji. W powieściach milicyjnych wiadomo było od ręki po co są pisane i czego się można po nich spodziewać. Z drugiej strony w komiksie kryminalnym bohaterem musi być zawsze oficer z KG? Dlaczego nie podoficer z jakiegoś komisariatu? To dopiero byłoby prawdziwe przedstawienie codziennej pracy funkcjonariuszy: bijatyki uliczne, knajpiane, przemoc domowa, jakieś tam małe przekręty, kradzieże itp. Kapitan Żbik w znacznej części numerów serii jawi się bardziej, jak oficer do zadań specjalnych niż zwykły milicjant. W uzbrojone gangi spekulantów niezbyt wierzę. Propaganda. Nie znaczy to, że ich nie było. Szajki działały ale żeby były uzbrojone po zęby to raczej wątpię.