Ubi, pozdrawiam Cię, jako jeden Trekker drugiego

Obejrzałem wszystkie wcześniejsze seriale Star Treka- TNG (najbardziej trekowy, uwielbiam Datę. Picard i Worf to też ciekawe postacie), Voyager (ten jest moim ulubionym, może dlatego, że podobała mi się wizja jednego statku Federacji daleko od domu eksplorującego nieznany kosmos i gdzie załoga stara się wciąż trzymać swoich zasad, poza tym postać Doktora i jej rozwój, jako AI - rewelacja), Deep Space 9 (szczerze mówiąc wbrew większości fanów, dla mnie tu pierwsze 4 sezony bardziej mi się podobały. Ostatnie 3 też mają ciekawe odcinki, ale wątek wojny z Dominium zbyt mocno dominuje i szczerze mówiąc nie bardzo mi przypadła do gustu zmiana mundurów na te ponure czarno-szare z kołnierzem- za to rozwój Odo i jego relacje z Kirą oraz własnym gatunkiem- bardzo interesujące) i na koniec TOS'a (tak wiem, wyznaczał kanon i jak na serial z lat '60 miał wiele innowacji- jak czarnoskóra kobieta porucznik, Chińczyk i Rosjanin na jednym statku i niektóre odcinki są ciekawe, ale jakoś to mi najmniej przypadło do gustu), oraz dopiero pierwszy sezon Enterprise (ale reszta czeka na zewnętrznym dysku na odpowiedni moment- ale się przełamałem, do pierwszego sezonu po latach myślenia, że to coś na siłę robionego trekopodobnego w czasach, gdy dopiero kształtowała się Federacja, ale jak dotąd mnie mile zaskoczył i pozostałe sezony też obejrzę). Dla mnie ST to pewna wizja świata przyszłości, która mniej lub bardziej mnie fascynuje i mnie ciekawi. Zawsze też uważałem (podobnie z resztą jak Roddenbery), że seriale spod tego znaku są podstawą do pokazywania bohaterów i pewnych idei, oraz koncepcji, a filmy kinowe są drugorzędne. Z resztą uważam, że im bardziej z przyszłymi realizacjami filmów kinowych, tym gorzej. Pierwszy Star Trek: The Movie był bardzo ciekawy (może poza tymi niekanonicznymi białymi mundurami, które ani wcześniej, ani później się nie pojawiały, ale to drobiazg- scenariusz wciąż uważam za najbardziej trekkowy

). Z pozostałych trzech powiązanych- Gniew Khana, W poszukiwaniu Spocka i Powrót do domu- to ostatnie najbardziej mnie wciągnęło. Może przez pomysł podróży w czasie do XX wieku i to "pożyczonym" klingońskim statkiem? Dużo tam też było humoru (moja ulubiona kwestia, którą do dziś pamiętam, to jak doktor Mc Coy daje XX wiecznej chorej tabletkę, a ona potem mówi: "pan doktor dał mi tabletkę i wyrosła mi nowa nerka"

Chcę takie tabletki!

), oraz bliskiego mi wątku ekologicznego (choć trochę przewrotnego). Późniejsze, cóż, "Ostateczna granica" był ciekawy przez nieszablonowość- emocjonalny Wulkan jako mistyk szukający prawdy- jakoś bardziej mi się z klimatem Gwiezdnych Wojen kojarzył, choć mi się podobał, ale nie jako coś bardzo rewelacyjnego, raczej nieszablonowy i nieco zaskakujący. "Undiscovered country" (co za kretyn w Polsce przetłumaczył to jako "Wojna o pokój"??? ) miało pokazywać od środka społeczność klingońską, ale uważam, że wiele odcinków TNG robiło to sto razy lepiej (zwłaszcza jak Worf został poddany dwa razy banicji, czy próba wskrzeszenia imperatora). "Pokolenia"- pierwszy i jedyny film z Kirkiem i Picardem na raz, ciekawa wizja poszukiwania nieśmiertelności, emocjonalny Data

Ogólnie chyba najbardziej ciekawy z tych późniejszych. "Pierwszy kontakt"- jak dla mnie tragedia, w ogóle nie rozumiem po co Borg miał się cofać w czasie i uderzyć dopiero jak Cofframe wynajdzie napęd Warp? "Rebelia"- był potencjał, ale zostało coś w rodzaju filmu przygodowego. Choć ciekawe przesłanie, że dla pewnych korzyści niektórzy są gotowi zrezygnować z przyjętych zasad. "Nemesis"- tam aż się od absurdów i błędów roi względem reszty kanonu i rozwoju postaci oraz polityki (czyli choćby, ale nie tylko Worfa jako obecnego ambasadora Federacji bierze się na sternika, bo "jesteś na ślubie, to chodź, posłużysz jako oficer taktyczny"??? No litości! Poza tym od kiedy to Klingon może się upić zakazanym w Federacji romulańskim piwem? Albo sposób przejęcia władzy u Romulanów- przywódca rebelii rodem niewolnik z kopalni wchodzi sobie do senatu (nie do baru, nie do jakiejś świątyni, do senatu, serca imperium najbardziej militarystycznej i nieufnej rasy, która ma chyba więcej protokołów bezpieczeństwa, niż Klingoni!), odstawia gadkę- gdzie znowu było dość czasu na wezwanie posiłków i ucieczkę- i wysadza wszystkich w powietrze, a całe imperium mu się podporządkowuje i tylko Federacja może mu pomóc- WHHHHAAAT?! Pomijam, że jako niewolnik w kopalni pewnie po nocach sobie ten swój statek kosmiczny zmajstrował

). Ale jednak ten film warto obejrzeć, ze względu na świetną pierwszoplanową rolę Pickarda, Shinzona (mimo wszystko, choć tak na logikę ta "klonowana" wersja do mnie nie trafia) i także Daty. No i mamy malutki wątek Voyagerowski, nawet w postaci kilku minut Janeway, już jako admirała po powrocie Voyagera

. Choć już właściwie tego filmu nie bardzo traktowałem jako kanoniczny i na tym moja przygoda z filmami kinowymi ST się zakończyła. Ale może, z czystej ciekawości kiedyś zobaczę te nowe filmy Adamsa, choć jak dotąd nie czytałem zbyt pochlebnych opinii względem tego, jak on tam się odniósł do kanonu.
"Star Trek Pickard" wydaje się interesującym nowym serialem i serdecznie dziękuję za Twoją opinię w tej kwestii, ale na razie poczekam z oglądaniem, aż będzie więcej odcinków, lub najlepiej sezonów

A potem maraton!

"Discovery" jeszcze nie oglądałem, ale czytałem różne opinie na ten temat. Chyba z tym będę się tak przekonywał, jak z "Enterprise"

Za to pozwolę sobie powiedzieć, że oglądnąłem już dwa sezony "Orville"

Na początku byłem nieufny, bo to jest serial z dużą ilością humoru i to nie zawsze takiego, który do mnie trafia. Ale ma klimat dość zbliżony miejscami do TNG (nie tylko pod względem strojów i postaci- choć warto podkreślić, że to nie jest Star Trek, ale mocno z niego czerpał). I niektóre odcinki były zadziwiająco dobre, porównywane z tymi najlepszymi startrekowymi. Problem, że serial jest specyficzny. Mamy kilka odcinków wybitnych, kilka takich, że można obejrzeć, oraz niestety są i takie, które moim zdaniem są stratą czasu. Ale jak ktoś lubi Treka może spróbować i "Orville" i nie zrażać się po początku, zwłaszcza do tego, jaki jest początkowo kapitan. A to mnie też trochę początkowo irytowało- tak porównawczo- Kirk- twardziel podejmujący szybkie decyzje; Pickard- częściowo myśliciel i dyplomata w jednym; Janeway- potrafiąca być stanowcza, ale i nieco opiekuńcza względem załogi jedynego statku Federacji w kwadrancie Delta; Sisko- dość specyficzny, jako oficer sprawdzał się na stacji, potrafił być zdecydowany, jako jedyny dowódca mający ukazanego syna i relacje z nim, nietypowy, ale ciekawy wątek z byciem wybrańcem tajemniczych obcych i konieczność stopniowej akceptacji tego; Dylan Hunt z Andromedy - idealista, trzymający się swoich zasad w świecie setki lat od tego, który znał, ale i wyszkolony wojownik w walce lancą; a kapitan Orville jest... nijaki i mam wrażenie, że aktor, który go gra prawie nie pokazuje emocji. Ale za to inne postacie to rekompensują
