To może też się włączę do tematu i trochę się rozpiszę
Lubię czasem oglądać stare filmy. Bardzo często ich scenariusze i sposoby wykonania biją na głowę wiele filmów współczesnych, które mają może lepsze efekty specjalne, ale już scenariusz, gra aktorka, niestety są znacznie gorsze.
I tak ostatnio oglądnąłem
"Świadek oskarżenia" z Marleną Dietrich. Jest to opowieść o procesie sprzedawcy trzepaczek kuchennych, który zaczął się spotykać ze starszą od siebie kobietą- bogatą wdową, która zostaje zamordowana, ale zostawia mu w spadku pokaźny majątek. Oskarżony miał krew na kurtce po wydarzeniach, a gosposia twierdzi, że przed morderstwem słyszała w salonie męski głos, przed znalezieniem swojej pani martwej, a tylko on tam przychodził. Jest motyw (pieniądze, spadek), brak alibi, podejrzana krew na kurtce i zeznania gosposi. Sprawa jest jasna- to morderca. Ale oskarżony nie przyznaje się do winy, twierdzi, że skaleczył się w rękę i stąd ta krew i do domu wrócił przed popełnieniem zbrodni, co może potwierdzić jego żona. Szanowany, ale stary, schorowany adwokat- sir Roberts, na którego wszyscy chuchają, początkowo chce tylko doradzić w tej sprawie, zaczyna go ona jednak interesować i ją przejmuje coraz bardziej będąc pewnym, że oskarżony jest niewinny. Problem, że żona oskarżonego - Kristine- daje mecenasowi jasno do zrozumienia, że wcale nie kocha swego męża i była z nim tylko z wdzięczności, że jako żołnierz brytyjski zabrał ją ze spustoszonych po wojnie Niemiec, a tak naprawdę... wciąż jest żoną innego mężczyzny. Adwokat postanawia nie wykorzystywać jej zeznań, tym bardziej, że alibi jakie żona może zapewnić mężowi, niekoniecznie może być uznane za prawdziwe. Dochodzi do rozprawy sądowej, która ciągnie się przez większą część filmów i naprawdę wciąga. Punktem zwrotnym jest, gdy prokurator powołuje na świadka oskarżenia... żonę oskarżonego, a ta twierdzi, że mąż wrócił zakrawiony po godzinie morderstwa, a nie w czasie niej. Jej zeznania do reszty pogrążają jej męża, a adwokat, wykorzystując całą swą wiedzę i talent, musi się zastanowić jak wszystko rozegrać i jakie pytania zadać, by prawda wyszła na jaw. A jak się okazuje sam pada ofiarą potężnej intrygi...
Film początkowo przypomina coś w rodzaju mieszanki lekkiej komedii i filmu obyczajowego- schorowany adwokat, który po cichu pali cygara, a na którego wszyscy, a zwłaszcza jego pielęgniarka chuchają i dmuchają, oskarżony, który opowiada o swojej relacji z bogatą wdową i jak w sektorze brytyjskim okupowanych po II wojnie światowej Niemiec poznał Kristine. Gdyby tak było przez całość filmu, to możnaby się nawet zacząć nudzić. Ale gdy się ścierpi jakieś 20 początkowych minut, z chwilą gdy akcja wkracza na salę sądową, film staje się coraz bardziej rewelacyjny. Emocje, starcie adwokata z prokuratorem i przemyślenia tego pierwszego i cały czas pytanie, gdzie leży prawda. Ogląda się to z wielkim zainteresowaniem. Sama słynna aktorka czasów międzywojennych ciekawie gra bezwzględną żonę mającą własne plany, ale i tak schodzi w tle w porównaniu z genialnie zagraną rolą mecenasa. Przebieg procesu zaskakuje, ale zakończenie filmu zwala z nóg. Trudno coś takiego przewidzieć.
Jak więc macie ochotę na kryminał w dobrym starym stylu, to ten mogę serdecznie polecić.
Dla odmiany z nowości oglądnąłem też ostatnio
"Gwiezdne Wojny VII Przebudzenie mocy". No i cóż... Jest efektywnie, ale miejscami jak dla mnie zbyt efekciarsko, ciekawie dla oka, postacie bohaterów ujdą, ale...
Dla jasności, oglądnąłem dotąd wszystkie części Gwiezdnych Wojen i mam wrażenie, że im później dany film z tego cyklu był tworzony, tym więcej efekciarskości, a trochę mniej efektywności. Ale każdy film robiony przez Lucasa jeszcze się trzymał. A tu naprawdę mam wrażenie, że mamy do czynienia z przerostem formy nad treścią.
Złe imperium zostało zastąpione przez Najwyższy Porządek, który przypomina faszyzm. Gdzieś tam istnieje Nowa Republika, ale poza tym, że wspiera rebeliantów na terenie Najwyższego Porządku nie robi nic i poza jedną sceną jej nie widać na ekranie. Luke Skywalker zniknął po tym, jak trenował nowych Jedi, przytłoczony i zrezygnowany tym, jak syn Hana Solo i Leii Kylo Ren przeszedł na ciemną stronę i dopuścił się masakry nowych adeptów. Ale wszyscy Luka szukają. Jednym z głównych bohaterów jest były żołnierz Najwyższego Porządku Finn, który postanowił ratować pilota rebeliantów i nie być narzędziem opresji. Pilot posiadał mapę gdzie może być Luke, ale przekazał ją robotowi na pustynnej planecie, który dostaje się pod opiekę złodziejki złomu dość niezależnej Rey. Finn i pilot rozbijają się na tej planecie, ale statek się rozpada i pilot (jak się wydaje) ginie. Finn teraz musi odzyskać mapę od robota, co oznacza spotkanie z Rey i oddać ją rebeliantom lub agentom Republiki. Oczywiście próbuje im przeszkodzić Najwyższy Porządek z Kylo Renem, który czci pamięć swego dziadka Darth Vadera... A Najwyższy Porządek ma nową broń, przy której Gwiazda Śmierci to drobnostka... Ale szczęśliwie dla siebie Finn i Rey wpadają na Hana Solo i Chewbacę, przez co nie są sami... Nie wiedzą też, że w nich obu budzi się wezwanie mocy...
Można powiedzieć, że z jednej strony plus dla twórców, że po wydarzeniach z wszystkich poprzednich części starali się stworzyć nowych bohaterów i akcje po wydarzeniach z "Powrotu Jedi". Co ciekawe Kylo Ren nie jest kopią Darth Vadera- ma bardziej chwiejną osobowość, chce być po stronie mroku, ale się waha i obwinia Hana Solo, że go porzucił. Poszukiwania Luka miejscami ciekawe, choć też chaotyczne. Nowy robocik budzi uśmiech. Chewbacca jako jedyny, który się przez lata nie zmienił. Rey, w której budzi się moc, a jednocześnie nie chce tego, bo to odkopuje w niej wspomnienia jak straciła rodziców- jest jednym z ciekawszych wątków.
A jednak niestety minusów jest więcej...
Sam Kylo Ren nie rządzi Najwyższym Porządkiem- oddaje hołd tajemniczemu "wodzowi", a jego generałowie potrafią mu się sprzeciwić i nie do końca chętnie wykonują jego rozkazy. Faszystowskie państwo ma armie wyglądającą jak armia imperium, bo ją od niego przejęła, ale nie ma w niej klonów, choć są wspomniani, że istnieją. Nie prościej było ich wziąć, niż trenować ludzi, którzy jak Finn mogą im się zbuntować? Kylo zrobił masakrę jako uczeń Luka i ten drugi się poddał i uciekł na całe lata. Jakoś wierzyć się nie chce, jak się pamięta poprzednie części. Poza tym gdzie są Jedi? Kylo zabił ich wszystkich? Tego nie wyjaśniono. Właściwie dlaczego, jeśli wszyscy wiedzą, że Luke się poddał, to Najwyższy Porządek tak bardzo chce go dopaść? Jako ostatniego Jedi? To też nie wyjaśniono- Republika chce odnaleźć Luka, więc chce tego Najwyższy Porządek i to ma być jedyna logika. W ogóle nie widzimy na ekranie funkcjonowania Republiki. Czyli co, tyle o nią walczono, a teraz sobie istnieje gdzieś tam i niewiele o niej wiadomo? Flota Republiki pojawia się dopiero przy końcu, jak nie ma wyboru tylko jednak wejść w konfrontacje z Najwyższym Porządkiem.
Ma się wrażenie oglądając część filmu, że widzi się powtórkę zwłaszcza z "Nowej Nadziei", ale w trochę gorszej formie. Na przykład scena, gdy Finn i Rey stają przeciw Kylo, znowu bardziej efekciarska... Jak Finn wziął do ręki miecz świetlny i zamachnął się na Kylo, to sądząc po postawie tego ostatniego miało się wrażenie, że zaraz powie "Waszmość machasz tym mieczem, jak cepem", ale nie, przecież dawny zwykły żołnierz, który nie miał w ręku miecza na pewno da radę kilka razy zamachnąć się na ucznia Luka Skywalkera. Rey ze świetlnym mieczem była bardziej wyrazista i szczerze mówiąc to było wręcz nieco idiotyczne (Finn był jednak żołnierzem mimo wszystko). Ok, w niej przepływ mocy był silniejszy, ale Kylo był uczniem Luka, a ona złodziejką złomu- zaś jest pokazane, jak walczą jak równi sobie- gdzie ona się tego nauczyła? Ok, wcześniej na pustynnej planecie widać, że umie walczyć, ale jednak walka na takie miecze, to coś innego. W innych filmach Luke uczył się przynajmniej od Yody, zanim zaczął tym mieczem porządnie wymachiwać, a tu dziewczyna bez treningu, mająca tylko siłę woli walczy jak równa z jedynym mistrzem ciemnej strony. Może bym przymknął na to oko, gdyby nie to, że takich błędów w scenariuszu widzę więcej.
No i relacje Rey i Finna. Przez cały film widać, jak z poziomu ledwie siebie tolerowania i nie do końca ufania sobie zaczynają rozwijać koleżeństwo i współpracę, ale nie powiedziałbym, że wiele więcej. Po czym w pewnym momencie Finn nagle zdaje sobie sprawę ze swoich uczuć. Ech, uderzyło go jak gromem, czy co? W filmie romantycznym może by to wyszło, ale tu jakoś w ogóle wcześniej nie było jakiś znaków o tym świadczących.
Pomysł z "czymś większym i straszniejszym" od Gwiazdy Śmierci, to jak dla mnie znowu kontynuowanie tego co było, tylko ma być "większe".
Starzy bohaterowie jako ciągłość filmu. Leia jako generał sił Republiki do mnie nie przemawia. Roboty znane z poprzednich części są o wiele lepsze, choć jest to bardziej ich występ gościnny. Jedynie jak już wspomniałem Chewbacca i sam Han ciekawie się prezentują, choć ten ostatni trochę zaskakuje. Wydawało się, że po poprzednich częściach nabrał trochę idealizmu, a tu znowu wraca do roli przemytnika, syna gdzieś tam sobie porzucił (i nic dziwnego, że Kylo przeszedł na ciemną stronę i na tatusia łowcę przygód jest nieźle wkurzony!), jak spotyka Leię niby za nią tęsknił, ale co tam przygoda przez te wszystkie lata była ważniejsza- no ludzie, to się do końca kupy nie trzyma po poprzednich częściach! Na plus powiem, że rewelacyjną sceną jest spotkanie Hana z Kylo, którego tu nie opowiem, bo może niektórzy będą chcieli to zobaczyć, a jeszcze nie oglądali.
Zakończenie jest otwarte, czyli jeszcze będzie do tego nawiązanie. Ale mimo wszystko te Gwiezdne Wojny to już nie to, co było. Można obejrzeć i film ma pewne plusy i nie jest zły, ale jeśli szuka się czegoś więcej niż efektów specjalnych, to jednak na kolana ten film nie rzuca i ma się czasami wrażenie, że się ogląda powtórkę pewnych wydarzeń.